ETAP I Życie przed macierzyńskim

Mocno wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Tymczasem, każdy człowiek to odrębna jednostka, którą kształtują jej doświadczenia i przeżycia.
Jestem ogromną zwolenniczką pytania, a nie zakładania. Pytanie, jakie coś lub ktoś jest i jaka jest tego przyczyna. Pewnie to zasługa filozofii, którą studiowałam. Teoretycznie ten kierunek nie pomógł mi w życiu zawodowym, ale w praktyce nauczył mnie rozkładać wszystko na czynniki pierwsze a to bardzo pomaga. 🙂

Dlatego właśnie tak kocham kontakt z ludźmi. Rozmowy z nimi, poznawanie ich punktów widzenia i motywacji – to dla mnie bardzo interesujące doświadczenia. To sprawdza się zarówno w mojej pracy, jak i innych sferach życia.

 

Aby pomóc Ci zrozumieć mój punkt widzenia, chciałabym Ci opowiedzieć o sobie kilka rzeczy. To będzie moja osobista historia o moich przemianach, wyborach, ale też zwykłej codzienności.

Zatem nim przedstawię Ci, kim jestem teraz, chciałbym powiedzieć kim byłam kiedyś. Między swoim Dziś, a Kiedyś, mam wyznaczoną konkretną granicę. Wiem, może to zabrzmieć dla Ciebie nieco dziwnie, ale tą granicą jest mój urlop macierzyński. Zatem moje życie dzieli się na dwa etapy to, przed macierzyńskim i to po nim.

 

Ja Kiedyś. Byłam osobą, której zawsze wszędzie pełno. Po skończeniu osiemnastki, zaczęłam dorabiać na własną rękę. Nie miałam dobrej relacji z ojcem, tym bardziej, kiedy już jako dorosła dziewczyna, przepisałam na siebie rentę rodzinną po mamie. To go rozzłościło i sprawiło, że kazał mi od teraz radzić sobie samej.

No to sobie radziłam. Najpierw internat w IV klasie liceum, żeby zdać maturę. Potem zaliczyłam nieudane podejście do dostania się na pedagogikę, a konkretnie resocjalizację. Do dziś mam uśmiech na twarzy, gdy przypomnę sobie mój egzamin ustny. Ja dziewczyna w czarnym sztruksowym garniturku, obcięta na jeżyka, wykolczykowana, na nogach martensy, odpowiada na pytanie komisji egzaminacyjnej. A w komisji panie po pięćdziesiątce w klasycznych garsonkach, trochę przypominające ówczesne, stereotypowe panie z urzędu. Pada pytanie: „kim jest jednostka nieprzystosowana społecznie”…. Mam nadzieję, że to widzicie 🙂
Odpowiedział wtedy książkową regułką, dodając jeszcze przykłady z życia. Po mojej wypowiedzi zapadło milczenie. Przerwałam je sama słowami w stylu: „to wszystko, co mam szanownej komisji do powiedzenia na temat jednostki nieprzystosowanej społecznie, możemy przejść do kolejnego pytania”. 🙂

 

Pamiętam swoją chwilę rozpaczy, gdy nie zobaczyłam swojego nazwiska na liście przyjętych studentów. Zaczęłam szybko rozkminiać. Byłam pod presją, wiedziałam, że muszę podjąć studia, aby nadal mieć rentę rodzinną po mamie wtedy były to moje jedyne pewne środki do życia.

Na szczęście, jest coś takiego jak lista II naboru na studia – przynajmniej wtedy była. Szybka weryfikacja co mi pomoże w realizacji moich planów zbawiania świata, co mi nie zatruje następnych pięciu lat z życia, a da realne szanse na ogarnięcie się później na tej resocjalizacji. Padło na filozofię w na Uniwersytecie Zielonogórskim. Stwierdziłam, że filozofia będzie spoko. Pomyślałam, że zrobię magistra, a potem podyplomowe z resocjalizacji i będę pomagać zagubionym istotom wejść na dobre tory Życka. Przynajmniej tak to wyglądało w moich marzeniach. 🙂

 

Zielona Góra to była moja pierwsza poważna przeprowadzka. Nie wracałam do domu, ani na weekendy, ani na wakacje. Cały rok pracowałam dorywczo, popołudniami i w weekendy, żeby móc się jakoś utrzymać. Moje całe życie, było już więc wtedy w Zielonej Górze tam osiadłam. Na kilka lat.

Ale… Było mi mało.

Już na studiach, wysiedzieć pięć lat w jednym mieście, było mi trudno. Jak tylko pojawiła się pierwsza okazja program MOST (Program Mobilności Studentów między uczelniami), byłam jedną z pierwszych osób, które z niego skorzystała. To była taka uboga wersja ERASMUSA, na którego wtedy nie było mnie stać. A jednak chciałam poczuć coś więcej, w tym swoim nowym dorosłym życiu niż studiowanie filozofii w Zielonej Górze.

Z wielkimi trudem, udało mi się dopiąć swego i dostałam się na MOST do Wrocławia. Turbulencje administracyjne, przy nowo powstałym projekcie, jakim był MOST, były tak ogromne, że przerażały nie tylko zwykłego studenta filozofii. 🙂

Ostatecznie, z jednego semestru we Wrocławiu, który zakładałam, zrobiły się ponad trzy lata 🙂 Od razu znalazłam pracę, która pozwalała mi utrzymać się i studiować. Ogrom nowych znajomych, nowy świat, inna codzienność. To było ciekawe doświadczenie.

 

 

Z perspektywy czasu myślę, że już wtedy, we Wrocławiu złapałam wiatr w żagle. Zyskałam moc w życiu i w świecie zawodowym. Nie jest lekko ogarnąć Żyćko, kiedy brakuje zaplecza i miejsca, do którego możesz wrócić. Ja jednak wtedy mówiłam sobie: Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni’ i ta myśl pomagała mi brać się w garść, gdy miałam jakieś problemy w tym finansowe.

Z czasem było już z górki. Nie miałam problemu z kolejną przeprowadzką i znalezieniem sobie pracy w nowym miejscu. Stworzyłam sobie „czas i przestrzeń”, aby móc to miejsce nazywać swoim domem. To wtedy, we Wrocławiu, ze względu na dostosowanie się do rytmu studiów, podejmowałam różne prace dorywcze. Telemarketing, potem gastronomia, aż trafiłam do małej agencji rekrutacyjnej.

 

Agencja zatrudniała ludzi do marketów, na wykładanie towarów i kasy, a ja tymi ludźmi zarządzałam. Pięćset wakatów codziennie w sześciu różnych marketach, na trzy zmiany:) Pamiętam też, że już wtedy, gdy szukałam pracy, nie byłam łatwym kandydatem. Z pasją chodziłam na rozmowy rekrutacyjne, czerpałam ogrom od rekruterów, każde spotkanie uczyło mnie czegoś nowego i każde, było dla mnie super wyzwaniem.

W pewnym momencie zaczęłam się bawić rozmowami rekrutacyjnymi. Testowałam rekruterów, odpowiadałam pod prąd lub bardzo poprawnie, jak wskazywały podręczniki do rekrutacji. Czułam to i naprawdę się tym bawiłam.

Pamiętam rozmowę z pewnym kierownikiem sklepu sportowego. Zachowywał się jak totalny buc. Normalnie w życiu prywatnym omijałabym takiego człowieka szerokim łukiem. W połowie rozmowy stwierdziłam, że marnuję na niego swój czas, bo mnie strasznie poniża i nie szanuje. Wstałam, przeprosiłam i ładnie podziękowałam za spotkanie informując, że: „niestety dalsza rozmowa nie ma sensu, bo i tak się nie dogadamy, dlatego aby nie marnować naszego cennego czasu, uznajmy, że rozmowa się zakończyła”. Pożegnałam się i wszyłam.

Od tamtych czasów, na mojej liści pt. „przeprowadzki” jest już 17 punktów (przeprowadzki między miastami: Głogów, Zielona Góra, Wrocław, Kraków, Wrocław i znów Kraków. 😊 A nawet udało mi się liznąć życia na obczyźnie. Byłam przez kilka miesięcy w Holandii, a później Hiszpanii. Oficjalnie była to praca wakacyjna na dwa miesiące, ale finalnie zostałam sześć. To było na Ibizie, którą do dziś, kocham i uwielbiam, miłością największą na świecie. 🙂

W HR pojawiłam się na czwartym roku studiów. Kierownik agencji, o której już wspomniałam, zobaczył we mnie potencjał. Uznał, że super będę się nadawać do kontaktu z klientem i pracownikami. Że dam radę ogarnąć grafiki ludzi na zleceniach, rozsianych po całym Wrocławiu w marketach spożywczych i budowlanych.

Później już było tylko lepiej. Kraków super szansa w bardzo dużej, bardzo dobrze zorganizowanej firmie. Międzynarodowa korporacja, która była wyjątkowa, bo mieliśmy małe lokalne biura i super ekipę na miejscu. Kolejne zmiany stanowisk, kolejni fascynujący klienci, super sprzedaż, super procesy rekrutacyjne, super team i zarząd. Do tego ciągłe inwestowanie w pracowników, ciągle dostępne fantastyczne szkolenia i warsztaty i tak dalej. Kosmos! I wspaniałe doświadczenie zawodowe.

 

Wiecie, jakie to jest niesamowite szczęście, móc pracować w świetnie zorganizowanej firmie? Procedury ułatwiają życie, zamiast przeszkadzać, dzielimy wspólne wartości, przełożeni i współpracownicy są super, wszyscy w Ciebie wierzą, dopingują, doceniają, traktują personalnie. Czujesz codzienną wdzięczność za czas spędzony w pracy. Masz niezbędne narzędzia pracy (wtedy mistrzowski był SAP), firma zapewnia całe zaplecze techniczne i bardzo dobrze zorganizowane procesy.

Ja miałam tą niesamowitą przyjemność, dowiedzieć się jak to jest. 🙂 Uwielbiam to doświadczenie. Niesamowite, że choć było to prawie piętnaście lat temu — moje kontakty z ludźmi z tej firmy przetrwały. Potrafimy się nawet, mega spontanicznie spotkać!

W całym moim, nieco pokręconym, życiu bardzo ważne jest, że zawsze dużo podróżowałam. Już w dzieciństwie, moi rodzice jako jedyni z dużej rodziny, wyprowadzili się do innego miasta, w którym byli sami i stworzyli swój własny świat. Do dziadków, jednych i drugich, mieliśmy ponad sto kilometrów, które wtedy były wyzwaniem. Do rodzeństwa rodziców, podobnie lub dalej.

Do tego mama była nauczycielką, więc wszystkie święta i ferie miała wolne. W związku z tym, zawsze organizowali nam jakieś wyjazdy. Do rodziny, do przyjaciół, nad jezioro na kemping (całe dzieciństwo spędziłam pod namiotami lub czasami w kempingowym domku czy przyczepie). 🙂 I u mnie to nigdy się nie zmieniło zawsze wszędzie, jeśli tylko był jakiś wyjazd w ekipie – na 99% wzięłam w nim udział.

Potem weszłam w inny wymiar świata i spędzania czasu żeglarstwo, motocykle, rolki, rower, wakeboard, snowboard. Szukałam i trzymałam się takich zajawek, które pozwalają na świeżym powietrzu, ciekawie spędzać czas wśród ludzi. Po prostu, robiąc coś fantastycznego.

Podsumowując:

Wiecznie się przeprowadzałam, wiecznie budowałam dom i pracę od zera. Od nowa, w obcym dla mnie otoczeniu. Wreszcie, ja na etacie, z wszelkimi benefitami (opieka medyczna, L4 płatne, Multisport, samochód służbowy, premia co kwartał etc.)Stały dochód, przelew na koncie, praca po godzinach (ale czasem), super ustalane urlopy… Potem było kilka firma, z którymi w mniejszym lub większym stopni się zgrałam, lub też nie — rzecz normalna.

Aż pewnego dnia …