ETAP II Życie po macierzyńskim
Żona, matka, kobieta wracająca na rynek pracy po rocznej przerwie i pandemia.
Kiedy urodziłam Zuzię i przeszłam na urlop, miałam jedno mocne postanowienie – mój urlop macierzyński jest w 100% na macierzyństwo. Nie angażuję się w żadne tematy branżowe, zawodowe, nie chodzę na eventy, nie zaglądam na LinkedIn, nie śledzę rynku. To jest mój czas na ogarnięcie się w nowej roli. Zawodowe zaległości, będę nadrabiała później.
Teoretycznie miało być kolorowo: urlop macierzyński, powrót na etat i sielanka dalej.
W praktyce okazało się mniej kolorowo. Zaraz po macierzyńskim, kiedy udało mi się ogarnąć żłobek dla Młodej (nikt mi nie wierzy, że zapisałam dziecko na listę do prywatnych żłobków, jak miała miesiąc, a pierwsze miejsce dostaliśmy, jak miała piętnaście miesięcy!). Trzy tygodnie w nowej rzeczywistości, jaką jest żłobek dla dziecka i jeb! Lock down i pandemia.
Straciliśmy żłobek na kilka ładnych miesięcy. Nie miałam zatrudnienia (niestety umowa o pracę skończyła mi się podczas urlopu macierzyńskiego) więc w żłobku byłam ostatnia na liście do powrotu. Zbiegło się to z kolejną „cudowną” życiowo-zawodową sytuacją. Otóż byłam pewna siebie, że ma, gdzie wracać. Pracodawca przecież obiecał mi możliwość powrotu po macierzyńskim (z racji kończącej się umowy – była to umowa słowna). No i jak można się domyślić, gówno mi dawała ta umowa, bo pracodawca… po prostu postanowił ignorować moją osobę. I to mu się niestety udało….
Więc w taki oto piękny sposób, wierząc w ludzi i w ich słowność zostałam z małym dzieckiem na rękach. Bez zatrudnienia i bez możliwości powrotu do starej firmy – nawet nie znając powodu, dlaczego. Niby nie kopie się leżącego. A jednak.
Myślałam, że to najgorsze co może mnie spotkać – choć dla mnie i tak bardzo dramatycznie, bo wiele miesięcy straciłam, aby zrozumieć, że to nie chodzi o mnie, a o tego człowieka, który tak mnie potraktował.
Ale! Nie można się mazać, bo konto puste – trzeba się wziąć w garść i poszukać pracy.
W jednej rekrutacji dostałam feedback wprost, że nie jestem dobrą kandydatką, bo moja dyspozycyjność nie będzie w 100 %, skoro mam małe dziecko w żłobku. Że tam to będą wieczne choroby i ciągle L4 na dziecko… no dramat!
Przypadków typowego wykluczenia zawodowego miałam jeszcze kilka. Np. gdy byłam już na zaawansowanym etapie procesu na stanowisko HR, do jednej firmy w Krakowie, nie wiem, po jakiego diabła chlapnęłam, że praca z biura nie stanowi dla mnie problemu, bo mieszkam dwie ulice dalej, więc nawet na piechotę mogę tam dotrzeć, a żłobek mam otwarty do 17.30 także, bez problemu uda mi się wszystko połączyć. Nie wyobrażacie sobie mojego zdziwienia, kiedy po tych słowach pani, która mnie rekrutowała, od razu zmieniła ton rozmowy. W dwóch zdaniach podsumowana nasze spotkanie i je zakończyła, pomimo że było jeszcze sporo tematów do obgadania. Spotkanie zakończyło się dwadzieścia minut przed czasem. Przypadek? Nie sądzę….
I jak to się mówi – szewc, bez butów chodzi tak ja, ekspertka w dziedzinie HR, rozchwytywana na rynku przed macierzyńskim, dostałam kilka ciosów prosto pod żebra. Doświadczyłam typowego wykluczenia zawodowego młodych matek.
Nie wiedziałam, że to jest aż w takim stopniu praktykowane na rynku! Naprawdę! Wiedziałam, że jest wykluczenie młodych rodziców, ale nie miałam pojęcia, że tak często się to praktykuje. Nie mieściło mi się w głowie, że ludzie są notorycznie traktowani, według takich krzywdzących stereotypów! Nikt nie zada pytanie wprost jak ja, młoda matka, to sobie wyobrażam – bo przecież dziecko, ma nie tylko matkę, ale i ojca. A w naszym przypadku, mam męża w zajebistej branży IT, gdzie mają robić swoją robotę na czas i nikt nie pyta, czy pracował od 9.00-17.00 czy od 17.00 do 1.00 w nocy. Dlatego, nie ma problemu, żeby w sytuacji np. choroby, był z dzieckiem w domu, skoro i tak pracuje zdalnie!
Cholera jasna, może i matki z małymi dziećmi biorą czasami więcej wolnego ze względu na dzieci, ale takie jest nasze zasrane prawo. Musimy się tymi istotami zajmować!
Temat wykluczenia rozwinę kiedyś mocniej, bo przykładów mam więcej. Mnie dotknęło to strasznie. Bardzo to przeżywałam, ostatecznie kończąc z depresją…
Natomiast! Teraz z perspektywy czasu, kiedy mogę wyciągnąć wnioski, wierzę, że dobrze się stało. Widocznie musiałam dostać takiego kopa w dupę, żeby się ogarnąć i zrobić coś innego. Wniosek z tego mam jeden – nie chce pracować z Januszami biznesu, którzy tak traktują ludzi. Ciszę się, że nie poświęciłam im więcej czasu, energii, zaangażowania i swojej wiedzy.
Po tych wszystkich sytuacjach wiedziałam, że nie chce wracać na typowy etat. Nie chciałam zajeżdżać się w pracy dla profitów zarządu, który ciągnie za sznurki, mając w poważaniu podstawowe wartości jak empatia, człowieczeństwo i kultura osobista.
Droga do własnej działalności była długa i kręta, ale wiem, że była tego warta…
Obecnie, oboje z mężem pracujemy zdalnie – on na kontrakcie ja na freelansie. Organizujemy sobie pracę, tak aby każdy miał możliwość zaspokojenia swoich zawodowych potrzeb – on klasyczne 8 h dziennie, ja ustaliłam sobie limit pięciu godzin dziennie. Nie ogranicza nas w wyjazdach urlop przysługujący, nie musimy jeździć do biura i tracić czasu w korkach (Kraków, jest pod tym wglądem, jest okropny – u mnie korki zaczynają się pod szlabanem mojego bloku). Jeździmy na przedłużone weekendy, żeby nie stać z „wszytymi pracującymi normalnie” w korkach (w piątek przy wyjeździe i w niedzielę przy powrocie). I… wiele innych jeszcze fajnych rzeczy, o których napiszę później.
Czyli:
Ja Teraz: pracująca zdalnie freelancerka, kochająca naturę, caravaning i sporty outdoorowe. Spędzająca z rodziną ogrom czasu (snowboard, narty biegowe, rowery, wakeboard, windsurfing, SUP, rowery), pracująca zdalnie, z mężem przy biurku obok 🙂 Czy jest lekko? Nie. 🙂 Ale nigdzie nie jest lekko, a wszystko zależy, od naszych wartości i wyboru priorytetów.
Sama sobie robię owocowe wtorki, czy tam środy, a czasem i cały tydzień i sama wybieram, z kim chcę się integrować.
Po macierzyńskim moje priorytety się zmieniły. Po kopniaku, jaki dostałam, doszłam do wniosku, że bardziej niż na wysokim wynagrodzeniu i benefitach, zależy mi na tej swobodzie. Wolę trochę mniej zarabiać, ale przy tym mniej czasu poświęcać na pracę (postanowione pięć godzin dziennie), a czas między pracą i innymi obowiązkami, spędzić w jakiś fajny dla nas sposób. I to się udaje.
Moje wartości
Kiedyś traktowałam tę koncepcję jako coś korporacyjnego. W korporacji, gdzie pracowałam, ciągle przewijały się hasła jak: wartości, misja i wizja firmy. Na każdym spotkaniu czy evencie, ciągle o tym przypominano. Dla mnie było to dziwne, że ciągle mówi się o tym, co takie oczywiste.
Ale to wcale nie jest takie oczywiste. Dopóki o tym nie powiesz, nie skonfrontujesz z rzeczywistością, to nie ma szans, że ktoś sam na to wpadnie. Dlatego ja, odkąd korporacja nauczyła mnie opisywania wartości i weryfikowania ich – systematycznie to robię. Robiłam to też na etapie poszukiwań pracy. Zawsze rozmawiałam na rekrutacji z potencjalnym pracodawcą, o tym jakie są i czy są respektowane. A gdy założyłam własną działalność, od razu sobie je wypisałam.
- Zaufanie – nie wyobrażam sobie współpracy ani znajomości bez zaufania. Nie ma szans. Ja wiem, że różnie bywa, że różnie ludzi podchodzą do pewnych tematów, natomiast nadal – dla mnie zaufanie to podstawa. Ufam ludziom i dopiero gdy mnie zawiodą, tracą moje zaufanie. Biznes też mnie tego nauczył. Zawsze z klientami rozmawiałam bardzo szczerze – wszyscy wiemy, że ściemnianie zawsze wyjdzie, a wtedy straty mogą być większe, niż przy mówieniu prawdy od początku. Tak samo mam w życiu. Ufam ludziom – z góry zakładam, że są dobrzy i nie chcą nikogo skrzywdzić. Oczywiście znam realia, wiem o zagrożeniach, jestem mega przezorna. Mimo to, jeśli chodzi o otoczenie, spędzanie czasu czy pracę – tutaj człowiek zawsze może mieć sto procent pewności, że ufam w to co robi. Jednocześnie, sama też oczekuję tego dla siebie. I takim, szczerymi ludźmi się otaczam. Nie lubię ściemy, po prostu.
- Komunikacja – rozmowa, rozmowa i jeszcze raz rozmowa. Sensowna, konstruktywna, bez wywyższania się i bez agresji. Wszystko można ogarnąć. Trzeba tylko chcieć i umieć się komunikować.
- Szacunek – to niby takie oczywiste, ale jednak nie wszyscy tak mają. Dla mnie szacunek do drugiego człowieka i kultura osobista są bardzo ważne. Kropka
- Bezpieczeństwo – nie ważne co robię, ma być bezpiecznie. Bezpieczeństwo i rozwaga to podstawa. Np. W sportach, które uprawiam. Zawsze mam w otoczeniu, zaufanych ludzi, którzy znają się na rzeczy i wiem, że nie stanie nam się krzywda. Nie ryzykujemy, jeśli warunki się zmieniają i ostrzegamy się wzajemnie. Dbam bardzo o sprzęty – to kolejna sprawa, na puncie, której mam fisia. W życiu i pracy mam takie samo podejście: przepisy i reguły – zawsze przestrzegane. 🙂 To dla mnie mega ważne, bo lubię spać spokojnie.
Dlaczego online?
Praca zdalna, praca z mężem programistą, praca efektywna i nietracenie czasu na dojazdy i kawki w pracy.
Pracując w dużych, międzynarodowych firmach, było dla mnie rzeczą naturalną, że trzeba chodzić do biura. Zresztą, w rekrutacji, przed pandemią. Nie było nawet mowy o tym, żeby spotykać się online. Wszystko musiało odbywać się f2f. Tak samo z klientami. Kiedy zajmowałam się sprzedażą usług agencji rekrutacyjnej, non stop jeździłam po całym województwie lub dwóch. Spotykałam się z klientami, aby utrzymać relację lub żeby zdobyć nowych – było to normalne. Praca zdalna była możliwa, jak raz na jakiś czas coś się wydarzyło. Można było pracować jeden dzień z domu i to było ok. O całkowitej pracy zdalnej w mojej branży HR – mowy nie było.
Pamiętam też, jak z zazdrością patrzyłam wtedy na branżę IT i pracę mojego męża. Jeśli chciał, to szedł sobie do biura, a jeśli nie chciał, to mógł tygodniami pracować z domu. Jesu, ile ja czasu wtedy poświeciłam na rozkminy, co ja mogę zrobić, żeby też pracować zdalnie. Do IT się absolutnie nie nadawałam. Kochałam swoją pracę, ale nie wiedziałam, jak to połączyć z tą wymarzoną pracą zdalną!
Przez cały okres mojego macierzyńskiego, mój mąż pracował na home office. Było to niezwykle wygodne, bo nie tracił czasu na dojazdy i od razu po ośmiu godzinach, mógł być z nami, a nie czekać na tramwaj w centrum miasta. U nas jeszcze tak fajnie się składało, że z małą robiliśmy dużo rzeczy. Na początku wiadomo, tylko spacerki w wózku, ale zawsze to były jakieś fajne spacerki. Codziennie był cel i fajna przygoda. Często, jeśli była super pogoda, mąż przerywał pracę na dwie-trzy godziny i korzystał z możliwości spędzenia czasu z nami. Pracę nadrabiał wieczorem. Taki układ był dla nas idealny – ja i tak byłam na macierzyńskim, a mąż miał fantastyczną pracę.
Spacerki po mieście i okolicy to jedno, ale nam tak się spodobało, że poszliśmy dalej i przedłużaliśmy weekendy! Wyjazdy do rodziny, w jakieś super miejsca w niedalekiej okolicy lub czasem na drugim końcu Polski. Albo city break gdzieś w Europie – coś, aby tylko zmienić otoczenia na weekend. Coraz częściej weekendy zaczynały się dla nas w czwartek, a kończyły w poniedziałek. Więc albo na miejscu pracował, a potem zbieraliśmy się do powrotu, albo zrywaliśmy się rano, żeby jakoś przyzwoicie być w domu, żeby mógł poświęcić te osiem godzin pracy. Tak mi się to spodobało, że stwierdziłam – ja też tak chcę!