Dlaczego online?
Praca zdalna, praca z mężem programistą, praca efektywna i nietracenie czasu na dojazdy i kawki w pracy.
Pracując w dużych, międzynarodowych firmach, było dla mnie rzeczą naturalną, że trzeba chodzić do biura. Zresztą, w rekrutacji, przed pandemią. Nie było nawet mowy o tym, żeby spotykać się online. Wszystko musiało odbywać się f2f.
Tak samo z klientami.
Kiedy zajmowałam się sprzedażą usług agencji rekrutacyjnej, non stop jeździłam po całym województwie lub dwóch. Spotykałam się z klientami, aby utrzymać relację lub żeby zdobyć nowych – było to normalne.
Praca zdalna była możliwa, jak raz na jakiś czas coś się wydarzyło. Można było pracować jeden dzień z domu i to było ok. O całkowitej pracy zdalnej w mojej branży HR – mowy nie było.
Pamiętam też, jak z zazdrością patrzyłam wtedy na branżę IT i pracę mojego męża. Jeśli chciał, to szedł sobie do biura, a jeśli nie chciał, to mógł tygodniami pracować z domu. Jesu, ile ja czasu wtedy poświeciłam na rozkminy, co ja mogę zrobić, żeby też pracować zdalnie. Do IT się absolutnie nie nadawałam. Kochałam swoją pracę, ale nie wiedziałam, jak to połączyć z tą wymarzoną pracą zdalną!
Przez cały okres mojego macierzyńskiego, mój mąż pracował na home office. Było to niezwykle wygodne, bo nie tracił czasu na dojazdy i od razu po ośmiu godzinach, mógł być z nami, a nie czekać na tramwaj w centrum miasta. U nas jeszcze tak fajnie się składało, że z małą robiliśmy dużo rzeczy. Na początku wiadomo, tylko spacerki w wózku, ale zawsze to były jakieś fajne spacerki. Codziennie był cel i fajna przygoda. Często, jeśli była super pogoda, mąż przerywał pracę na dwie-trzy godziny i korzystał z możliwości spędzenia czasu z nami. Pracę nadrabiał wieczorem. Taki układ był dla nas idealny – ja i tak byłam na macierzyńskim, a mąż miał fantastyczną pracę.
Spacerki po mieście i okolicy to jedno, ale nam tak się spodobało, że poszliśmy dalej i przedłużaliśmy weekendy! Wyjazdy do rodziny, w jakieś super miejsca w niedalekiej okolicy lub czasem na drugim końcu Polski. Albo city break gdzieś w Europie – coś, aby tylko zmienić otoczenia na weekend. Coraz częściej weekendy zaczynały się dla nas w czwartek, a kończyły w poniedziałek. Więc albo na miejscu pracował, a potem zbieraliśmy się do powrotu, albo zrywaliśmy się rano, żeby jakoś przyzwoicie być w domu, żeby mógł poświęcić te osiem godzin pracy. Tak mi się to spodobało, że stwierdziłam – ja też tak chcę! .